Parafia Bożego Ciała Bytom - Miechowice
Projekt i wykonanie: asws 2010
Spotkanie w Emaus
Roman Brandstaetter
(fragmenty)

IV
(...)
Idący za mną Podróżny w szerokim kapeluszu
Zrównał swe kroki z moimi
I spytał mnie o powód mojego smutku.
Odpowiedziałem:
«Umarła moja nadzieja. I wielka jest moja rozpacz.
Ludzie są źli, Panie Podróżny,
Ludzie mają wilcze kły i patrzą spode łba,
Są producentami gwoździ, gąbek i octu
I sadzą lasy, które potem ścinają na krzyże.
Twarz człowieka jest ciemna,
Twarz człowieka nie ma dna,
Twarz człowieka jest jaskinią,
Przywaloną kamieniem,
W której umarł Bóg.
Któż odwali kamień z twarzy Człowieka?
A potem się okaże, że twarz jest pusta.
Gdzie jest Ten, który zaludniał twarze ludzi?
Gdzie jest Ten, który był mieszkańcem
Ciemnych twarzy
I spowity w białe prześcieradło
Spoczywa w obłokach nardu, mirry i olejków?
Wchodzę w twarze ludzi jak w pieczarę,
Ale w ich twarzach nie ma Boga.
Nie ma... Nie ma...
Ciemna jest twarz mojego brata,
Ciemna, Panie Podróżny, ciemna».

A na to Pan Podróżny zaśpiewał na nutę
Spełnionych owoców:
«Boże, mój Boże, czemuś mnie opuścił
I czemu moja skarga jest bez echa?
Jestem robak, nie człowiek,
Jestem pośmiewisko ludzi i wzgarda pospólstwa.
Wszyscy, co patrzą na mnie, urągają mi,
Krzywią usta jak na obrazie piekielnego mistrza,
Potrząsają drewnianymi głowami
I wołają: zaufał Bogu, niech go Bóg ratuje,
Niech ocali swojego ulubieńca,
Tego pasterza piwnic, kanałów i katakumb
I zaszczurzonych podziemi,
Gwiżdżących litanie! Niech go ratuje!
Otoczyła mnie gromada cielców,
Obległy mnie bryły wołowego mięsa,
Zamknął się dokoła mnie pierścień
Piejących kogutów,
Więc jestem wodą przeciekającą
Przez palce i kopcem kości.
Przekłuli moje ręce i nogi,
Uczynili rachunek moich kości
I oglądali moje cierpienie,
A potem rozdzielili moje szaty
I o moją suknię, podartą suknię,
I o moje sandały,
Dziurawe, wykrzywione sandały,
Miotali los.
Zasadziłem nowe wschody i zachody słońca
I nowe prawa moralne,
Które jak drzewa eukaliptusowe
Osuszą bagnistą ziemię. Mówię ci,
Z grobów pamięci wstaną odeszłe postacie,
Bo przeszłość, teraźniejszość i przyszłość nie giną,
Ale trwają jak ogromne katedry czasu.
Wprawdzie oprawcy
Zdarli z nich szaty i ubiczowali ich nagie ciała,
Ale nie zdołali wyrwać z ich zaciśniętych szczęk
Mojego imienia, które jest jak olejek
Rozlany na dłoni.
Otwieram moją krew jak drzwi
I proszę: Wejdźcie do jej wnętrza».

V
Już miało się ku wieczorowi, gdy weszliśmy
W progi gospody. Dokoła stołu siedzieli celnicy
O kanciastych twarzach i liczyli pieniądze.
Bezzębny starzec szczypał cnotliwą Zuzannę,
Szulerzy trzymali w dłoniach
Zatłuszczone karty, a ich palce
Podobne były do skaczących marionetek.
Wiało z ich głosów kwaśnym winem i kłamstwem.

Usiedliśmy za samotnym stołem,
Na którym leżał chleb,
A Podróżny zaczął mówić, a mowa Jego
Z wolna przechodziła w śpiew:
«Spójrz, Kleofasie, na tych ludzi.
Są bardzo rzeczywiści i bardzo dosłowni,
Gdyż wiedzą o sobie tylko tyle,
Że istnieją. Ale to jest mało, zbyt mało,
By być człowiekiem.
Zapomnieli, że są ojczyzną Boga.
Albowiem człowiek jest czymś więcej
Niż tylko absurdem,
Chociaż został zwyciężony przez absurd».
I ujął w dłonie krągły bochen chleba,
I przełamał go, i znikł, jak znika
Każde poznanie na ziemi.

VI
A chleb mówił:

«Chwal Pana,
Chwal Go w świątyni i na pagórku,
Chwal Go na Okopach Świętej Trójcy,
W katakumbach ostatnich wartości.

Chwal Go prozą, wierszem lub dialogiem,
Kolorem, marmurem i muzyką,
Na fortepianach, skrzypcach i fletach,
Chwal Go skokiem cyrkowca i na trampolinie,
Hodowlą róż, pasterstwem i rybołówstwem,
Rolnictwem, przemysłem, handlem i nauką
Chwal Pana.

Chwal Pana,
Który zawiązał twoje rany
I rozwiązał twoje grzechy,
Oczy otworzył ślepcom,
Oswobodził więźniów,
Oznaczył liczbę gwiazd
I wszystkim ludziom, rzeczom i pojęciom
Nadał imiona.

Chwal Pana,
Który przezwyciężył własną śmierć
I ocalił cię od samotności,
Albowiem twoja samotność
Jest pozorna, gdyż jest fragmentem
Jego obecności.

Chwal Pana,
Który przyjął twój głos
Jak wycie nawróconego wilka
I przyjął twoją modlitwę
Jak upokorzony pałac».
Tak mówił chleb.
Przełamany chleb.

VII
Ze stołu wziąłem przełamany chleb
I chociaż bardzo ciążył moim dłoniom,
W pocie dźwigałem to brzemię na dowód,
Że to, com widział moimi oczami,
Jest szczerą prawdą i rzeczywistością.
Ten chleb był świadkiem. I powróciłem
Do Jeruzalem. I wszedłem do miasta
Przez krew Chrystusa jak przez drzwi otwarte.


Caravaggio, Wieczerza w Emaus, 1606